Dogtekking w takich okolicznościach przyrody to dla mojej pani najfantastyczniejsze połączenie pasji: psów i gór :)
4.10 odbył się finał dogtrekkingu w Wiśle! Ja tam byłem pierwszy raz, ale pani moja Beskid zeszła chyba z każdej możliwej strony – mieszkając całe życie na Śląsku nie było problemem wyskoczyć na jeden dzień do Ustronia czy Wisły.
Towarzystwo mieliśmy wyborne :) Na spacer wybrała się z nami Striełka i jej pani Ola, u których całkiem niedawno spędziliśmy aktywny weekend. Dziewczyny wystartowały „w barwach klubu” psiewedrowki.pl :) Za co bardzo dziękujemy, bo na mecie pan konferansjer głośno i wyraźnie przeczytał nazwę bloga! – witanie zawodników przez konferansjera to rewelacyjna sprawa.
Uprawianie sportu z psem to niesamowita przygoda, to jak bardzo polega na sobie każda ze stron zespołu i jak na całej trasie odbywa się współpraca, to coś nie do opisania. Ja jak tylko widzę, że cały peleton rusza, albo ktoś nas wyprzedza na trasie mam ochotę rwać do przodu na połamanie łap … i tutaj jest rola pani, która wyhamowuje mnie komendami i daje do zrozumienia, że teraz nie biegniemy.
W zawodach w Wiśle przekrój rasowy był olbrzymi! I co zaskakuje: rasy syberyjskie wcale nie były w większości :) Na trasie sporo było kundelków, ale nie dało się nie zauważyć dwóch teamów z belgami, owczarka niemieckiego, wyżłów, seterów, olbrzymiego rudego pudla, borderów, czy przesympatycznego rottka. Był też buldożek francuski! :)
Każdy startuje wg. własnych sił. Nikt nikogo nie pogania – owszem widać było, że czołówka biegła po pierwsze miejsca (i oni faktycznie biegli! co wyglądało dość niebezpiecznie przy zbieganiu).
Organizatorem tych zawodów (w zasadzie całej serii składającej sie na puchar polski) jest Dog Trekking. I pomimo, że to nasze początki startów, to możemy stwierdzić, że organizacyjnie było wszystko dobrze dograne.
Głównymi sponsorami była marka Fitmin oraz Merrell, który dla każdego psiaka miał chustę :)
Na odprawie zawodników rozdawane były mapki – jasne, czytelne z wyraźnie zaznaczonymi wszystkimi checkpointami do zaliczenia.
W sumie były do wyboru trzy dystanse: ok 40km – dla hardkorów, oni startowali ok 8 rano; 28km – czyli MID, tutaj była chyba największa liczba zawodników i zacięta rywalizacja; oraz MINI na 15 km, w której startowaliśmy my :)
Były „smaki” na MIDa, ale pani stwierdziła, że w 4rtym miesiącu ciąży jednak nie będzie walczyć o przebyte kilometry i zrobimy spokojną trasę spacerową – faktycznie był to bardzo spokojny spacer z jednym dłuuugim postojem na regenerację. Wszyscy sobie pojedli, a panie dogrzały się herbatką.
Grupowy start to nieziemskie emocje – chyba bardziej dla mnie niż dla pani :)
Plan był taki, że razem ze Striełką i jej panią, spokojnie sobie idziemy – z nikim się nie ścigamy – dlatego też obraliśmy najkrótszą trasę (coby przed zmierzchem zakończyć). Oczywiście plan wziął w łeb jak zobaczyłem, że wszyscy mnie wyprzedzają! Tutaj był moment, że pani nie dała rady mnie zatrzymać i musiała kawałeczek za mną pobiec – potem czekaliśmy na dziewczyny :)
Taką oto ciekawostkę na trasie spotkaliśmy! Pies rasy krowa – trochu nie skumałem w pierwszym momencie o co chodzi, bo i zapach dziwny i jakoś tak mało psio wygląda – ale z drugiej strony różne są mixy ras więc nie mi oceniać.
Najmilszą niespodzianką był bufet, w połowie trasy MINI. Dla psiaków stało kilka misek ze świeżą wodą, a dla człowieków była herbatka, banany (to też dla mnie), pomarańcze i ciasteczka. Wielkie dzięki dziewczynie, która siedziała tam cały dzień dokładając jedzenia :)
Jak już pisałem… nie spieszyło się nam :) W końcu na pamiątkę trzeba było zrobić sobie zdjęcia.
Naturalny wodopój na trasie to doskonały moment na chwilkę przerwy po prawie 10ciu kilomerach :)
Nie można zapomnieć oczywiście o wrzuceniu zdjęć na instagramka! + ewentualnie rozesłaniu MMSów ubłoconego psa znajomym :)
Ostatnia prosta była po płaskim i wzdłuż Wisełki, w której mogłem opłukać łapy (dzięki czemu uniknąłem kąpieli w domu).
Mizianie z panią od Merrell’a – fajna dziewczyna, od razu ją polubiłem i nawet nie naszczekałem na nią (i to zanim zdążyłem się zmęczyć). Wspólnie stwierdziliśmy, że Striełka powinna zostać psią twarzą Merrell’a.
W tabeli wyników, przez nasze przerwy, jesteśmy na samym końcu stawki, ale bawiliśmy się super i to jest najważniejsze. Dla naszych towarzyszek to był pierwszy start i widząc ich uśmiechy na pewno nie ostatni – dla nas z resztą też. Po raz kolejny pochwalę organizację, bo misek z wodą nie zabrakło ani na trasie ani na mecie, dodatkowo możliwość dogrzania się herbatką dobrze zrobił człowiekom. Trasa wytyczona super, nawet na dystansie MINI było konkretne podejście (można było się zasapać), do tego miejscami takie widoki że zmęczenie z nóg i łap odchodziło :)
Góry są piękne, a spacer po górach z człowiekiem na drugim końcu smyczy to niesamowite przeżycie! Spróbujcie!
Do zobaczenia na kolejnych zawodach!