Gdy zbliżaliśmy się do Alp pogoda zaczęła się odrobinę psuć, aż lunęło…
Na szczęście to był jedyny deszcz jaki nam towarzyszył podczas pobytu w Austrii :)
Poza chwilowym oberwaniem chmury na trasie, było pięknie! Pierwsze widoki nas zachwyciły i w tym stanie pozostaliśmy do samego końca pobytu w Austrii :)
Przyjechaliśmy późnym popołudniem, więc zostaliśmy już w kwaterze (opis noclegu zrobię w kolejnych postach, bo mam co opisywać :)).
O poranku przywitały nas takie widoki:
I jak tu nie kochać gór? :)
Widzicie ile terenów do hopsania?! Radości nie było końca!
Do tego łąki wszędzie były równiutko przystrzyżone i nigdzie nie było ogrodzeń. Wyobrażacie to sobie? Możemy śmiało powiedzieć, że zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia.
Drogi idealnie gładkie, widoki kosmicznie piękne, z jednej strony potężna góra a z drugiej idealnie gładka tafla turkusowego jeziora.
Mondsee
Pierwszą miejscowością, do której zawitaliśmy, było Mondsee – jest to nieduże miasteczko (16,62 km2 powierzchni) położone nad jeziorem o takiej samej nazwie.
To jak Austriacy dbają o czystość jest godne podziwu. Do tej pory zachwycamy się tym, jak wszystko maja zadbane i poukładane. W parku nie ma szans na znalezienie papierka na trawie, a przed wejściem zawsze stoi tabliczka z prośbą aby pies był wprowadzany na smyczy, oraz pojemnik z torebkami na psie kupy.
I wiecie co? Ludzie faktycznie sprzątają po swoich pupilach, myślę, że to między innymi dzięki temu nie spotkaliśmy żadnego zakazu wejścia z psiakiem!
Pomimo, że na smyczy, to jednak cały czas aktywnie :)
Pierwsze moje „doładowanie energii” zostało lekko zużyte, więc ruszyliśmy dalej poznawać miasteczka – wszystkie piękne i malownicze. Z racji tego, że byliśmy jeszcze przed rozpoczęciem sezonu i w środku tygodnia, bywało, że spacerując w ogóle nie widzieliśmy ludzi – turystów jeszcze nie było (czasami mijała nas wycieczka azjatycka :)) a tubylcy byli w pracy i szkole.
St. Gilgen
Miasteczko to jest dużo większe niż Mondsee, bo jego powierzchnia ma aż 98,67 km2. Jedną z atrakcji jest możliwość przepłynięcia łodzią pasażerską całego jeziora Wolfgangsee.
Ciekawostką jest to, że miasteczko było promowane jako miasto Wolfganga Amadeusza Mozarta. Dziadek Mozarta pracował w St. Gilgen, matka wirtuoza urodziła się w tym mieście, a jego siostra po swoim ślubie w nim zamieszkała. Okazuje się jednak, że kompozytor nigdy miasteczka nie odwiedził.
Jako letnią „rezydencję” obrał sobie to ciche miasteczko kanclerz Niemiec Helmut Kohl.
Między domami jest możliwość „sprawdzenia temperatury wody” co oczywiście zrobiłem :)
Samego miasteczka będzie jeszcze więcej w kolejnych wpisach, ponieważ z St. Gilgen jechaliśmy kolejką na szczyt góry Zwölferhorn.
Strobl
Krajobrazy ładowały nas energią, więc uskuteczniliśmy sobie spacer w mieście Strobl, wcześniej wstępując na obiad.
Będę powtarzał do znudzenia, bardziej psolubnych lokacji nie spotkaliśmy. W restauracji, w której jedliśmy (nazwy nie pamiętam :( ), kelnerka zachęcała abyśmy weszli do środka, ale pogoda była tak piękna, że woleliśmy usiąść w ogrodku. Nie było też problemu aby dostać michę z wodą.
Zarówno St. Gilgen jak i Strobl leżą nad jeziorem Wolfgangsee, wzdłuż którego poszliśmy na spacer. Po raz kolejny napotkaliśmy tabliczki z prośbą o trzymanie psów na smyczy i pojemnik z torebkami na psie kupy, oraz regularnie mijaliśmy kosze na śmieci. Mam nadzieję, że w naszych polskich górach, także doczekamy się takiej kultury wśród turystów i lokalnych mieszkańców.
Powierzchnia jeziora wynosi około 13 km², a jego maksymalna głębokość to 114 m.
Jezioro jest z każdej strony otoczone górami – wszystkie zdjęcia wyglądają jak pocztówki :)
Na koniec wycieczki, wracając do kwatery zatrzymaliśmy się na relaks na trawie.
Trochę pani musiałem poprzeszkadzać ;)
Po całym dniu wrażeń nie wiem co bardziej mnie bolało, łapy od chodzenia, czy nochal od węszenia. A to dopiero pierwszy dzień!