Sesje noworodkowe są niesamowitym wyzwaniem, zarówno dla fotografa jak i dla rodziców maluszka. Samo czekanie na odpowiedni moment, kiedy można sfotografować błogą minkę dzieciątka, potrafi być wyczerpujące.
Sama nie lubię zdjęć pozowanych i ustawiania noworodka na różowym/niebieskim kocyku – nie mówię, że nie podobają mi się takie zdjęcia, bo są osoby, które cenię za takie sesje. Chodzi o to, że ja tak nie potrafię.
Takich sesji wykonałam kilka i w zasadzie wyłącznie znajomym albo znajomym znajomych ;)
W tym domu byłam już drugi raz i mogłabym bywać częściej <3
Utrwalając chwilę robię coś pomiędzy portretem a minireportażem, dzięki czemu unikam niekomfortowych dla dzieci póz, nie ma tu zniecierpliwienia i stresu, że coś się nie uda.
Dla mnie najpiękniejsze jest to co jest 100% naturalne – nie wymuszam sytuacji, ale staram się być postronnym obserwatorem.
Poniższe zdjęcie jest jednym z niewielu zdjęć pozowanych. Ale i tak cała sytuacja wyszła sama z siebie.
Rozmawiając z członkami rodziny czuję się trochę jak niewidzialny gość. Przy takich spotkaniach aparat często leży na stole a pierwsze chwile to przede wszystkim rozmowa i próba wczucia się w rytm moich modeli i modelek.
Czasami należy kadrowi dopomóc
Zwłaszcza gdy obiekty najmłodsze zaczynają brykać – jest to znak, że nawet prawie niewidzialny gość powinien iść już do domu. Z dziećmi jest o tyle trudniej, że element rozproszenia jest wszędzie, a zmęczenie i znudzenie przychodzi błyskawicznie – to również są czynniki, które powodują, że wolę fotografować z pozycji obserwatora – zarówno swojego Chomiczka jak i dzieci na sesjach.