Każdy sport wymaga silnej woli i wytrwałości, nawet taki uprawiany amatorsko. Śmiem twierdzić, że amatorzy są większymi mocarzami niż sami przypuszczają – nie łatwo jest pogodzić pracę na etacie (plus nadgodziny), obowiązki domowe, wychowanie dziecka/dzieci i w tym wszystkim znaleźć czas na cokolwiek innego niż sen. No ale ja dziś nie o tym.
W ostatnią sobotę wystartowałam w runmageddonie, miałam do pokonania ponad 12km oraz ok 50 przeszkód. Na samym początku trasy pokonała mnie niewielka górka… zbiegając źle postawiłam nogę, coś chrupnęło i przestałam prostować kolano :( nawet nie udało mi się dobiec do błota!
Czekając na medyków miałam jeszcze cień nadziei, że jednak uda im się naprawić to co w noce się zepsuło i pobiegnę dalej… no kurde, żeby to się zdarzyło gdzieś w połowie, albo na trudnej przeszkodzie… a nie na samym początku na średniej wielkości kupce ziemi.
Poziom mojej frustracji związanej z przedwczesnym zakończeniem biegu rósł im bliżej byłam bazy. Nie potrafiłam poukładać sobie głowie, że to jest coś na co kompletnie nie miałam wpływu.
Jestem totalnym amatorem, nie biegam dla wykręcenia życiówek, celem dla mnie jest pokonać dystans i przekroczyć linię mety. Pomimo takiego podejścia nie byłam w stanie znieść faktu, że nie ukończę biegu. Tak bardzo chciałam udowodnić samej sobie, że podołam, że gdyby medycy mnie puścili to bym pobiegła… a raczej pokuśtykała. Na szczęście obok mnie byli mądrzejsi ludzie, którzy argumentami przemówili mi do rozsądku.
W tym miejscu chciałam bardzo podziękować Przemkowi za wsparcie jakim był dla mnie zarówno na trasie jak i podczas oczekiwania na pomoc.
Swoją drogą, po raz kolejny przekonałam się o tym, jak wyjątkowy jest ten bieg. Każda mijająca mnie osoba pytała się czy mi pomóc i miała słowo otuchy.
Po całym zdarzeniu zaczęłam się zastanawiać jaka walkę w głowie musi mieć ktoś kto zawodowo uprawia sport?
Ja teraz mam zdecydowany zakaz przeciążania nogi + 6 tygodni w ortezie ponieważ naderwałam sobie więzadła krzyżowe :(