Siedzimy sobie u Aśki przed domkiem i dopijamy wieczorną kawę. Dzieciaki drą się na całą chałupę, bo jedno siedzi na dole bo tam ma kabel do ładowania, a dwójka na górze i grają w coś, ale zamiast do siebie pisać lepiej wrzeszczeć tak, że nawet koty patrzą na nas z powątpiewaniem.
W oddali powoli zaczyna być słychać porykiwania jeleni, którym dzieci wtórują gdzieś ze środka chaosu na piętrze. Siedzimy i chłoniemy względną ciszę i doceniamy, że dzieciaki nie drą się do nas. I nagle pada hasło, że fajnie by było razem pojechać na wywczas, wiesz… odpocząć :) Do tej pory nie mam pojęcia, która z nas jest winna tego pomysłu.
Temat przezimował sobie w zakamarkach naszych mózgów i z końcem wiosny (chyba), przy okazji kolejnej błyskotliwej rozmowy z kawą w łapkach, wykiełkował. Wymyśliłyśmy Rumunię – w sumie to też nie mam pewności, która wpadła na ten pomysł. Obie jednak prawie twardo postanowiłyśmy, że jedziemy. Małżon mój obawiał się trochę niedźwiedzi, ale trasa Transfogarska go przekonała (i tu było w sumie najwięcej miśków).
Planując i opłacając noclegi uśmiałyśmy się jak norki (w sumie nie widziałam nigdy śmiejącej się norki) i byłyśmy z siebie TAAAAAKIE dumne. Po czym okazało się, że między pierwszymi dwoma noclegami mamy 8śmio godzinny przejazd przez pół Rumunii. Do tego 3 noclegi były niedostępne dla „zwykłych” aut – o czym dowiedzieliśmy się na dzień lub dwa przed dojazdem na miejsce. Wiecie, wtedy, gdy właściciel potwierdza, że mamy SUVy, lub pisze że auta zostawimy na dole a on nas zawiezie na górkę. Ale o tym za chwilę.
Jak się przygotować i co spakować?
W planach mieliśmy nocować maksymalnie 2 noce w jednym miejscu. Chcieliśmy zrobić objazdówkę z prawdziwego zdarzenia.
Na kilka tygodni przed wyjazdem zaczęłam przygotowywać sobie listę rzeczy do zabrania na wyjazd. Taką listę tworzę a aplikacji listonic (apka zakupowa). Co mi się przypomniało to dopisywałam do listy. Tak więc, w moim niezbędniku znalazły się:
- apteczka główna – taka, która jest na stałe w aucie albo w walizce, a w niej:
- leki przeciwbólowe
- opatrunki (zwykłe i jałowe)
- pasek do zamykania ran
- opatrunek hydrożelowy
- preparat do dezynfekcji
- plastry: włókninowy i tzw przylepiec
- bandaż elastyczny
- bandaż samoprzylepny (taki jakiego używają weterynarze – jest elastyczny, nie przepuszcza wilgoci, jest samoprzylepny i nie trzeba do niego nożyczek)
- bandaż z gazy
- rękawiczki jednorazowe (2-3 komplety)
- staza
- apteczka podręczna – tą zawsze mam przy sobie, a w niej:
- leki przeciwbólowe
- bandaż samoprzylepny
- opatrunki zwykłe i jałowe
- rękawiczki jednorazowe
- bandaż z gazy
- worek na wymioty
- pasek do zamykania ran
- preparat do dezynfekcji w formie małych chusteczek
- prebiotyk
- latarka
- powerbank i niezbędne kabelki
- multitool i porządny scyzoryk
- gaz pieprzowy
To mój must have w zasadzie na każdy wyjazd. Jak latam z młodą to odpada tylko multitool/ scyzoryk, bo bym odprawy nie przeszła.
Na tym wyjeździe genialnym pomysłem było wzięcie walkie talkie :D Wygoda komunikacji za pomocą tej zabawki była czadowa. Na kolejny trip zakupujemy lepszej jakości i z większym zasięgiem.
Samo pakowanie też wymagało logistyki. Noclegi mieliśmy 1 albo 2 dniowe, więc mieliśmy jedną, mniejszą torbę na rzeczy na 2 dni (i kosmetyczkę), a cała reszta „czekała” w dużej walizce w samochodzie. Jak był nocleg 2 dniowy to się przepakowywaliśmy.
Ważne, żeby pamiętać oddać auto do dobrego warsztatu, gdzie sprawdzą absolutnie wszystko i zapewnią, że nic Wam nie odpadnie na trasie. W miasteczkach są warsztaty mechaniczne i wulkanizatorzy, ale jeśli nie chcecie orbitować po zadupiach jak my, to koniecznie zaopiekujcie temat przed wyjazdem.
Jeśli jedziesz z psem/ psami to pamiętaj o paszporcie dla psa (wyrobisz go u weterynarza, koszt ok 100zł + koszt szczepienia). O tym jak wyrobić paszport i na czym to polega dowiecie się w poście o TUTAJ.
Winiety należy zakupić przed wjazdem do kraju. Obecnie wszystko da się zakupić online, sama winieta też jest w wersji elektronicznej. Teraz na autobanach nie kontroluje policja, tylko są specjalne radary sczytujące numery rejestracyjne i sprawdzające ważność winiety. Na szczęście nie trzeba kleić nic na szybie (kto pamięta? :)).
Kontrola na granicy
Chciałoby się powiedzieć, że gimby nie zanajo… ale ja w sumie w gimnazujm byłam. Pamiętam też że stałam na granicach chcąc opuścić nasz kraj i to ja byłam kierowcą. Żeby dobrze wybrzmiało, jako kierowca stałam na kontrolach granicznych i chodziłam do gimnazjum – jestem ni to stara ni to niestara :P
No ale wróćmy do granicy Węgry – Rumunia. Trzeba się odmeldować u celnika. Granice przekraczaliśmy w dwóch różnych miejscach (w sensie wracając przejechaliśmy w innym miejscu niż wjeżdżając). Nie było długich kolejek i sama kontrola polegała tylko na sprawdzeniu naszych dowodów osobistych (psich dokumentów nawet nie chcieli), ale pamiętajcie, że celnik ma prawo skontrolować Wasz bagaż – Ci co pamiętają niech napiszą miasta!
Pamiętajcie żeby mieć ze sobą fizyczne dokumenty – swoje, samochodu i psie paszporty (dla psów oczywiście). Nasza aplikacja mObywatel nie jest formalnym dokumentem poza granicami naszego kraju.
Jak szukać noclegów i nie wpakować się na minę?
Najpierw ustaliliśmy wspólnie jakie punkty chcemy odwiedzić. W tym celu wertowaliśmy tiktoka, instagrama, blogi i jutuby. Za pomocą google maps ustaliliśmy trasę, która wyglądała realnie do przejechania w dwa tygodnie. Wyeliminowaliśmy punkty/ obiekty, które były bardzo odległe, albo nie były na tyle interesujące (w naszym odczuciu), żeby się do nich fatygować. W taki sposób powstała pierwotna mapa przejazdu [podrzucam Wam TUTAJ link, może będzie pomocny].
Kolejnym krokiem było wyszukiwanie na booking.com noclegów. Chcieliśmy zarezerwować wszystkie noclegi jakie mieliśmy w planach, ze względu na to, że podróżowaliśmy w dużym stadzie: trzy osoby dorosłe, trójka dzieci, trzy psy. Staraliśmy się wybierać domki, ze względu na towarzyszące nam ogony.
Tak jak wspominałam na początku posta, nie wszystko co jest na rumuńskich rubieżach jest dostępne dla cywilnego auta. Czasami może i cywilnym autem można dotrzeć, ale my mieliśmy wątpliwą przyjemność jechać górskim szlakiem w czasie dość intensywnego deszczu – przy tej okazji zaliczyłam swój pierwszy w życiu atak paniki. Przekonaliśmy się również, że wcześniejsze zabookowanie noclegów było dobrym posunięciem, bo po rezygnacji z domku na górce (gdzie nie dojechaliśmy) musieliśmy znaleźć jakiekolwiek lokum na przetrzymanie nocy i nie było zbyt dużego wyboru (może dla 1-2 osób byłoby łatwiej, ale nie dla takiego stada jak nasze).
W tym miejscu pochwalę małżonka mego, który nie tylko był oazą spokoju, ale dzielnie znosił nas wszystkich i ani razu się nie zająknął, nie powiedział, że coś jest nie tak, że musi odpocząć. Najlepszy małżon ever!
Wszystkie domki i ładniejsze kwatery były pozajmowane. Awaryjnie noc spędziliśmy w czystych, aczkolwiek bardzo babciowych pokojach. Przy domu było ładne podwórko, ale nie można było usiąść z naszymi psami, bo przychodził lokalny bezdomny burek i psiaki się spinały. Z balkonu był piękny widok na górę, ale zaraz za płotem po drugiej stronie była droga, po której pełną prędkością co chwilę jeździły tiry (w nocy także).
Przetrwaliśmy, wyciągnęliśmy wnioski i kolejne noclegi mieliśmy już przy drogach, trochę na uboczu, ale które widział google maps :)
Protip
Jeśli google nie znajduje noclegu po adresie (a musisz podać koordynaty GPS), najprawdopodobniej oznacza to, że dojazd wymaga wyższego auta i prowadzi górskim szlakiem.
Polecane noclegi w Rumunii
To miejsca, w których nocowaliśmy i które na różne sposoby bardzo się nam spodobały :)
Casa nomentana
Pierwszy nocleg w Rumunii, miał być na 2 noce, finalnie zostaliśmy na cztery. Właściciel jest przecudownym człowiekiem, niesamowicie pomocnym – ten pobyt wszyscy będziemy pamiętać chyba do końca życia.
To był pierwszy nocleg, którego nie umieliśmy znaleźć na google maps :) ale napędzani adrenaliną jechaliśmy dzielnie za panem w fordzie rendżerze. My w peżocie 4007 i Aśka w VW Tiguanie. Było całkiem mocno pod górkę i w kilku miejscach trzeba było uważać na koleiny. Zasadniczo droga sympatycznym górskim szlakiem.
Za to jak wjechaliśmy to kopary nam opadły… i jeden pasek od alternatora w niemieckim przecinaku mazurskich bezdroży*.
*Ta przygoda zakończyła się hepienedm. Właściciel przyjechał z mechanikiem, ściągnęli samochód na dół i tego samego dnia naprawiony odstawili pod dom.
Zabudowa ciekawa, bo na podwórku znajdowały się trzy budynki: ponad 100 letni dom, który obecnie jest składzikiem, również 100 letnia chatka częściowo gospodarcza a częściowo pełniąca funkcję czegoś w rodzaju letniej kuchni, oraz dom mieszkalny z dwoma sypialniami, czymś w rodzaju jadalni / pokoju przejściowego, kuchnią i łazienką. Aaaaaa w łazience było olbrzymie lustro, takie na całą ścianę, na wprost kibelka :D to się nazywa ułańska fantazja!
Widoki obłędne, na spacery nie chodziliśmy zbyt daleko, bo jednak strach przed niedźwiedziami siedział nam z tyłu głowy.
Na terenie znajdują się dwa niewielkie stawiki zasilane wodą ze strumienia, jest miejsce na grilla, leżaczki i huśtawka i boisko do pokopania w piłkę.
Zabawnie było wsłuchiwać się w dźwięki zwierząt w nocy… jakoś po godzinie 2, gdy wychyliłam się przez okno, usłyszałam chrupanie, po chwili drugie i trzecie, ale kawałek dalej. Na granicy widoczności poruszyło się coś białego. Kogo by zdziwiła krowa, która w środku nocy wpadła na szabry do ogródka? No, to ja wypatrzyłam 3 krowy, które wyżerały jabłka :)
Teren porośnięty był drzewami owocowymi i dzieciaki wcinały mirabelki (nie tylko mućki szabrowały). Ogrom terenu pozwalał na wybieganie psów, a Farsa to prawie została przemianowana na wydrę, bo jakby mogła to z wody by nie wychodziła.
A! i było wifi! :)
Acasa la Bunica, Cheile Turzii
To był nocleg, który rezerwowaliśmy po nieudanym dojeździe pod górkę.
Przesympatyczna właścicielka, bardzo responsywna i pomocna. Dom przepiękny, czysty i pachnący (trochę mniej po przygodzie Heidi, ale to pewnie u Aśki przeczytacie). Przestronne sypialnie, wygodne łóżka i internet. Duża i fantastycznie wyposażona kuchnia – była nawet zmywarka i ekspres do kawy.
Czysty i zadbany ogród, miejsce na grilla i kawałek ogródka warzywnego.
Świetna lokalizacja. Do miasta/ sklepu mieliśmy dosłownie kilka minut samochodem. Kopalnia soli w Turdzie jest jakies 15 minut od tej lokacji.
Niestety nie wpadłam na to, żeby zrobić zdjęcia w tym obiekcie, a samą kopalnię soli opiszę w kolejnym poście.
Cabana nea Nicu
Zabawny dom – to chyba najlepsze określenie tej finezyjnej konstrukcji. Z jednej strony wyglądał jak nadbudowany drewniany domek letniskowy, a z drugiej jak całkiem współcześnie i niepozornie. Dzięki kilku nadbudówkom był kozackim miejscem do zabawy w chowanego dla dzieciaków.
Lokalizacja super, na końcu wsi, jakieś 200 metrów do punktu widokowego:
Ciekawostką jest to, że we wsi konie i krowy chadzają sobie luzem, więc warto pamiętać o zamykaniu bramy, coby kopytne nie zapukały do drzwi :)
Wszystkie lokalizacje są psolubne, w żadnej nie policzyli nas dodatkowo za psiaki.
Na tym zakończę swój długawy wywód. W kolejnym poście opiszę nasze wrażenia z wizyty w zamku Drakuli, spotkania z nieźdzwiedziami na trasie Transfogarskiej, kaleczenia stóp w wąwozie i szukania plaży nad górskim jeziorem.