Każdy ma swojego lenia, który siedzi głęboko w głowie i wychodzi w najgorszych momentach. Jedni się mu poddają a inni starają się walczyć. Ostatnio pisałam trochę o wymówkach przed treningiem i motywowaniu się, nie wspomniałam jednak jak ogromnym leniem jestem ;)
Teoretycznie jak już ruszę tyłek i wyjdę na trening – czy to na siłownię, czy by pobiegać w plenerze – to powinno być już z górki… jednak nawet w trakcie biegu znajduję preteksty żeby zwolnić. Mój leń bardzo intensywnie dba o to bym się nie przemęczyła. Najgorsze uczucie jest, gdy po słabym biegu reflektuję się, że gdybym go nie posłuchała byłabym z siebie zadowolona – sama rugam się za odpuszczenie i słabą wolę.
Jak walczyć z leniem?
Ja nie potrafię… lenistwo jest jedną z moich najmocniejszych wad i nie jestem w stanie jej całkowicie pokonać, więc przestałam z nią walczyć a zaczęłam dyskutować.
Siła argumentów to mój klucz do sukcesu
Scenka przedstawiająca moją wewnętrzną dyskusję:
Leń: – jezusicku, już mnie kolka prawie łapie, już kolano pobolewa…
Trenująca ja: – ale jeszcze nie boli więc mogę biec… chociaż do pełnych 2km…
Leń: – no niby można tą 2jkę zrobić
– (przy 1,8 km) już prawie 2jka więc możesz zwolnić chociaż
Ja: – kurde ale jeszcze 200 m, no dam radę, nic już nie pobolewa
Leń: – ej, no 2km minęły, czas chwilkę odpocząć, przejdź do marszu
Ja: – (patrzę na swój czas i szybko liczę, że swoim żółwim tempem jak się nie zatrzymam to 5tkę zamknę poniżej 37 minut) no nichuja, biegnę ale trochę zwolnię coby oddech się wyrównał
I tak całą 5tkę dyskutuję w swojej głowie – jeszcze trochę pobiegam i będę mieć nowego ziomeczka ;)
Oszukuję samą siebie
Najgorzej jak podczas biegu złapie kryzysik (tak, przy 5tkach też można mieć gorszy dzień) i mój wewnętrzny leń wykorzystuje taki moment do ataku. Najczęściej w takiej sytuacji poza prowadzeniem dialogu we własnej głowie staram się widzieć przysłowiową szklankę do połowy pełną:
- Cały założony dystans wydzielam sobie w porcjach – w penerze określam sobie niedaleki punkt i gdy juz do niego dobiegnę od razu wyznaczam sobie kolejny. W ten sposób udaje mi się troszeczkę się oszukać.
- Jak na przykład po trzecim kilometrze z pięciu czuję że zaczynam siadać to od razu tłumacze sobie, że już więcej niż połowa jest za mną i już tylko 2 km mi zostały.
- Na bieżni pomaga mi stoper – gdy widzę czas w jakim udało mi się pokonać połowę dystansu to staram się nie zwalniać, żeby podciągnąć swój wynik – może kiedyś uda mi się złamać 30 minut na 5tce ;).
Nie o to chodzi by złapać króliczka, lecz by gonić go :)
Wielokrotnie o tym już pisane było, ale najlepszym partnerem biegowym jest pies z lepszą niż moja kondycją. Za uwielbiającym bieganie psem się po prostu leci! Dodatkowym bonusem jest czas jaki się wykręca gdy psiak jest motorem napędowym teamu – m.in. właśnie z tego powodu z psami nie wolno startować w biegach ulicznych, są one traktowane jako wspomagacz zawodnika.
Gdy zaczynałam przygodę z bieganiem zastanawiało mnie czym są zające na biegach – teraz już wiem: nieocenioną pomocą gdy przychodzi kryzys! Wierzcie mi, że niby takie „dasz radę”, albo „biegnij Ruda” to nic takiego, ale w trakcie biegu, gdy dopada Cię kryzys potrafi unieść na skrzydłach lepiej niż redbull.
Kibice są najważniejsi!
Brałam udział w kilku biegach ulicznych i za każdym razem wzruszam się, gdy widzę ludzi stojących wzdłuż trasy, którzy zdzierają sobie gardła dopingując biegaczy. Mnie osobiście wielokrotnie obcy ludzie podnosili na duchu w trakcie zawodów – chociaż nigdy nie biegłam by wykręcać czasy, to satysfakcja z ukończonego biegu i pokonaniu własnych słabości jest ogromna, a nie udałoby mi się to gdyby nie kibice!
ps. zdjęcie główne zrobione przy okazji udziału w programie „PZU biegaj na zdrowie”.