Czwartkowy wieczór, człowieki pojechały do rodziców a ja pilnowałem walizek :)
Po powrocie człowieków do domu (ok godziny 22) człowieki moje zaczęły szukać połączenia pociągowego do Zabrza – już mi coś się nie podobało… że czemu pociąg a nie samochód? Rano (w dniu wyjazdu) o 9:00 po spacerze pani wzięła mnie do pobliskiej galerii i zaczęła mierzyć mi kagańce! Nie widziałem czym sobie „zasłużyłem” na takie coś na mordce, ale pani kazała to musiałem posłuchać. Okazało się że na normalne kagańce mam za długi pyszczek – pociąg mieliśmy za 30 minut więc pani kupiła to co było, czyli takie coś:
Mało tego wszystkiego, zaraz na samym wejściu do pociągu spiąłem się z psem, który siedział na rękach właścicielki – wszyscy cali, ale dodatkowy stres i nerw był … Pod koniec podróży, miłe panie, które siedziały w przedziale matki z dzieckiem z racji tego że miejsce się u nich zwolniło pozwoliły nam wejść do przedziału. Bardzo za to dziękuję ja i moje człowieki.
Oczywiście cały ten stres musiałem odchorować, więc pierwsza noc w Zabrzu dla moich człowieków była niewyspana bo musieli ze mną na spacery chodzić.
Ale kolejne dni mijały pod znakiem działki i zabawy z Bartusiem – ostatniego dnia znowu się rozchorowałem… ale to już będzie w następnych wpisach.