Uncategorized

Jak jechałem pociagiem

Czwartkowy wieczór, człowieki pojechały do rodziców a ja pilnowałem walizek :)

Po powrocie człowieków do domu (ok godziny 22) człowieki moje zaczęły szukać połączenia pociągowego do Zabrza – już mi coś się nie podobało… że czemu pociąg a nie samochód? Rano (w dniu wyjazdu) o 9:00 po spacerze pani wzięła mnie do pobliskiej galerii i zaczęła mierzyć mi kagańce! Nie widziałem czym sobie „zasłużyłem” na takie coś na mordce, ale pani kazała to musiałem posłuchać. Okazało się że na normalne kagańce mam za długi pyszczek – pociąg mieliśmy za 30 minut więc pani kupiła to co było, czyli takie coś:

 

NAJGORSZY z możliwych kaganiec – pani poluzowała go tak, żebym mógł otworzyć pyszczek. Pani go kupiła tylko dlatego, że nic innego mi nie pasowało a nie mieliśmy czasu na jeżdżenie po sklepach. Myśleliśmy, że jak wyjedziemy do południa to będzie mało ludzi w pociągu – ależ się myliliśmy :(
Do samego pociągu było całkiem spoko, tramwaje znam i nawet lubię nimi jeździć. Ale pociąg … to jest KOSZMAR! Tłoczno, głośno, ludzie się kręcą, nie było miejsca w przedziale, wiec siedzieliśmy na korytarzu – 4 godziny się męczyłem a człowieki razem ze mną :(

Mało tego wszystkiego, zaraz na samym wejściu do pociągu spiąłem się z psem, który siedział na rękach właścicielki – wszyscy cali, ale dodatkowy stres i nerw był … Pod koniec podróży, miłe panie, które siedziały w przedziale matki z dzieckiem z racji tego że miejsce się u nich zwolniło pozwoliły nam wejść do przedziału. Bardzo za to dziękuję ja i moje człowieki.

Oczywiście cały ten stres musiałem odchorować, więc pierwsza noc w Zabrzu dla moich człowieków była niewyspana bo musieli ze mną na spacery chodzić.

Ale kolejne dni mijały pod znakiem działki i zabawy z Bartusiem – ostatniego dnia znowu się rozchorowałem… ale to już będzie w następnych wpisach.